Gertruda „Tusia” Gocek-Joseph ze Strzyżowa w woj. podkarpackim na Mauritiusie mieszka od 30 lat. Prowadzi tam własne biuro turystyczne www.twmauriutius.com. Rozmawiamy z nią o tym, jak znalazła się na tej rajskiej wyspie na Oceanie Indyjskim i o urokach Mauritiusa.
– Pani Gertrudo, jak z niewielkiego polskiego miasteczka trafiła Pani do turystycznego raju?
– Urodziłam się w Strzyżowie, studiowałamw Rzeszowie, w Wyższej Szkole Pedagogicznej, poprzedniczce Uniwersytetu Rzeszowskiego. W 1980 r. wyjechałam do wakacyjnej pracy w Anglii.Tam poznałam przyszłego męża, który pochodziz Mauritiusa. Uczucie było na tyle silne, że dwa lata później, w grudniu 1982 r., zdecydowałam się rzucić studia i wrócić do Anglii. Tam wzięłam ślub i urodziłam dwoje naszych dzieci.
– Długo mieszkaliście w Anglii czy od razu przenieśliście się na Mauritius?
– Nie, nie. W Anglii mieszkaliśmy dziewięć lat. Przeszkadzało nam jednak, że tam nie ma słońca. Wyruszyliśmy na Cypr, ale i on nie spełnił naszych oczekiwań. Ponieważ mąż pochodzi z Mauritiusa, postanowiliśmy pojechać właśnie tam. I już zostaliśmy.
– Nie bała się Pani zamieszkać na niemal drugim końcu świata? Mauritius to dla Polaka całkowita egzotyka.
– Gdybym po wyjeździe z Polski od razu trafiła na Mauritius, pewnie nie chciałabym tam zostać. Wtedy nie było tu nic – infrastruktury, żadnych sklepów, a wyspa nie była jeszcze popularna turystycznie. Teraz sytuacja jest zupełnie inna. W ubiegłym roku wyspę odwiedziło 530 tys. osób. Ubywa plaż publicznych, przybywa hoteli. Powstają centra handlowe. Bardzo popularne są food corners, ludzie idą się pokazać, spotkać i tanio zjeść. Wyspa się zabudowuje, zmniejszyła się powierzchnia uprawy trzciny cukrowej i plantacji herbaty. Klimat jest fantastyczny. Mnóstwo słońca, przez cały rok. Nawet w okresie zimowym temperatura w nocy nad oceanem wynosi ok. 16 stopni, a w ciągu dnia od 24 do 26 stopni. W tym czasie wieją chłodne wiatry i bywa, że turyści na plaży przykrywają się ręcznikami. Zielono jest przez cały rok. Żyje się tu inaczej, spokojniej.
– Mark Twain napisał, że Bóg najpierw stworzył Mauritius, a dopiero później na jego podobieństwo raj.Co jest tam tak pięknego?
– Cudowne plaże o łącznej długości 300 km, z pudrowym piaskiem, turkusowo-szafirowy ocean… Woda latem ma 28, a zimą 23 st. C. Pijemy drinki z rumem. Tubylcy są niezwykle serdeczni i przyjaźni. Przez cały rok mamy papaje, banany i ananasy. Są mniejsze niż w Europie, ale bardzo smaczne i tanie. Turyści są nastawieni, że tu zawsze jest mango i liczi, ale to u nas owoce sezonowe i występują tylko latem. Ryż jest podstawą tutejszej diety. Jest zupełnie inny niż ten dostępny w Polsce, ma wiele odmian i doskonałą jakość. To bardzo bezpieczne miejsce, mimo że Mauritius jest mieszanką kultur, narodowości i religii.
– Prowadzi Pani własną firmę turystyczną. Jak to się zaczęło?
– 30 lat temu, kiedy się tu osiedliliśmy, na Mauritius zaczęli przyjeżdżać turyści z Polski. Potrzebni byli przewodnicy, którzy oprowadzaliby ich w języku polskim. Przeszłam szkolenie i zaczęłam pracować jako przewodniczka. Od kilku lat, z Ewą, Polką z Lubelszczyzny, prowadzimy własne biuro obsługi turystów twmauritius.com. Mamy wielu klientów – zadowoleni turyści polecają nas następnym. Zawiązujemy bliskie relacje z naszymi klientami, jesteśmy elastyczne i nastawione na ich zadowolenie.
– Dwa lata temu na Mauritiusie mieliśmy katastrofę ekologiczną – wyciekła ropa z tankowca, który osiadł na mieliźnie. Jak sobie z tym poradziliście?
– To było straszne. Tankowiec przełamał się na pół i ropa wyciekła do oceanu. Każdy, kto mógł rzucił się wtedy do ratowania wyspy. Tysiące ludzi! Budowaliśmy bariery dla ropy z liści, słomy, a nawet ludzkich włosów. Okazało się, że włosy to bardzo cenny materiał, bo nie wchłaniają ropy. Ludzie masowo chodzili się strzyc do fryzjerów, a ci zbierali obcięte włosy na te bariery. Tamy dla ropy utrzymywane były na powierzchni wody za pomocą plastikowych butelek. Z płycizny zbierano ropę beczkami… Na wyspę przyjechało wtedy mnóstwo wolontariuszy i nurków, którzy chcieli ochronić naszą wspaniałą rafę koralową. Przygotowywaliśmy dla nich posiłki, ludzie oferowali im bezpłatnie noclegi. Rafa ucierpiała, jej najpiękniejsza część, ale mamy nadzieję, że się całkiem zregeneruje.
– Jak przeżyliście najgorszy czas pandemii COVID-19?
– Mauritius był zamknięty ponad rok od 18 marca 2020 r. do 1 października 2021 r. Nie mogliśmy pracować. Cała turystyka stanęła, a żyje z niej 100 tysięcy rodzin. Większość mieszkańców się zaszczepiła i władze pozwoliły w końcu turystom wrócić. To był bardzo trudny czas.
– Proponuje Pani pobyt w hotelu przy plaży czy wycieczki?
– Jedno i drugie. Oferujemy wycieczki indywidualne lub grupowe z polskim przewodnikiem w atrakcyjnych cenach. Organizujemy transfery lotnisko – hotel – lotnisko. Służymy doradztwem w znalezieniu zakwaterowania poprzez polecenie hotelu czy wybrzeża. Mamy wszystkie niezbędne certyfikaty, uprawnienia i ubezpieczenie. Specjalizujemy się też w organizacji ślubów – przygotujemy ceremonię od A do Z. Ślub może być cywilny lub kościelny.
– Śluby na Mauritiusie? Są popularne?
– O tak, wszyscy chcą je mieć na plaży, w pięknej scenerii! Młodzi czasem przylatują sami, bez rodziców, często nawet bez świadków.
– A dokąd Pani organizuje wycieczki?
– Oferujemy wycieczki z polskim przewodnikiem. Są całodniowe i kilkugodzinne. Te całodniowe to:
- Tęczowe barwy Mauritiusa: panoramiczny widok spod krateru wulkanu TrouAuxCerfs, święte jezioro GangaTalao, Przelęcz Czarnej Rzeki, siedem kolorów ziemi Chamarel. Ziemia mieni się tu siedmioma różnymi kolorami: czerwonym, brązowym, fioletowym, zielonym, niebieskim, purpurowym i żółtym. To, jak intensywne są barwy, zależy od pory dnia, kąta padania światła i wilgotności. Park narodowy Chamarel jest żelaznym punktem programu dla wszystkich turystów.
- Herbaciany szlak: wizyta na plantacji herbaty połączona z degustacją. Plantacja wanilii, degustacja rumu, park żółwi i krokodyli, klify GrisGris.
- Kolonialny Mauritius: Ogród botaniczny Pamplemousses, stolica Port Louis, dom kolonialny Eureka.
- Casela: spacer z lwami, zdjęcia z lwami, tygrysami lub rysiami, safari wśród afrykańskich zwierząt, park linowy, quady, segway’e.
Kilkugodzinne wycieczki też są niesłychanie atrakcyjne – rejs katamaranem z obiadem, jazda quadami po bezdrożach południowej części wyspy, wyprawa na połów marlina. To ta ryba, którą opisał Hemingway w słynnej powieści „Stary człowiek i morze”. Wiele osób chce się z nią zmierzyć. Można popływać z delfinami i zobaczyć wyspę z lotu ptaka, z pokładu helikoptera.
– Lwy, delfiny, wanilia… Brzmi bajkowo! Kiedy najlepiej przyjechać na Mauritius?
– Najlepsza pora na wypoczynek jest od października do końca kwietnia, bo wtedy jest najcieplej. Zimą są za to wspaniałe warunki do kitesurfingu i windsurfingu. Warunki do sportów wodnych są tu zresztą przez cały rok. Tutejszą zimę też wybierają osoby, które nie lubią upałów. Wyspę otacza wspaniała rafa koralowa, raj dla tych, którzy uwielbiają nurkowanie. Zresztą atrakcji i cudów natury jest tu wiele. Choćby niezwykłe wodospady.
– Nigdy nie tęskni Pani za Polską?
– Czasem, jak dłużej pada deszcz, myślę o wyjeździe (śmiech). Także wtedy, gdy moje dzieci studiowały w Polsce, chciałam być bliżej nich. Tylko klimat w Polsce nie jest niestety taki jak tu. W sklepach na Mauritiusie można już kupić polskie produkty. Kultywujemy też polskie tradycje. Na Boże Narodzenie opłatki zawsze do nas przylatują z Polski. Wigilia składa się z 12 dań i nie może oczywiście zabraknąć kompotu z suszonych owoców. W Wielkanoc natomiast święcimy pokarmy w kościele, w którym pracuje polski ksiądz. Ten zwyczaj nie jest znany wśród tutejszych katolików.
– Czego życzyć kobiecie spełnionej, bo chyba należy Pani do takich osób mieszkając na rajskiej wyspie?
– Zdrowia, bo teraz to jest najważniejsze.
Dziękuję za wywiad.
Maciej Leśniewski